Kiedy wziąłem do ręki „Marynarkę Wojenną Cesarstwa Japonii W Wojnie Na Pacyfiku” Marka E. Stille’go i zobaczyłem piękne zdjęcia pancernika Yamato, wróciło wspomnienie z czasów wczesnego nastolatka. Wtedy to umówiliśmy się z kolegami, że podczas letnich wakacji każdy z nas wykona model jakiegoś wybranego przez siebie pancernika z okresu II wojny światowej. Ustaliliśmy skalę: (1:500) i materiały podstawowe z jakich mają być wykonane modele: (preszpan i brystol). Okręty miały być wyposażone w opancerzenie wykonane z materiałów wyżej wymienionych i techniką stanowiącą tajemnicę pilnie strzeżoną przez każdego z konstruktorów. Umieszczaliśmy je wewnątrz kadłuba tak by nie wpływało ono na rozmiary, kształt miniaturowego okrętu jak i na pływalność modelu. Zdarzały się próby szpiegostwa, których celem było podpatrzenie u konkurentów ich rozwiązań technicznych w tym zakresie. Warunkiem ostatecznym dzielności modeli miała okazać się zdolność pływania naszych pancerników. Po co opancerzenie w modelach? – pytanie zasadne. Po wodowaniu jednostek na tafli niezbyt uczęszczanego stawu, każdy z nas miał prawo do oddania 10 strzałów z wiatrówki do wybranych celów. W mojej stoczni powstał „Nelson” a to ze względu na interesujące, niekonwencjonalne rozmieszczenie wież artylerii głównej. Pojawiły się też „Bismarck”, „Richelieu”, „Warspite” i „Yamato” budzący nasz podziw jakością wykonania. Z perspektywy czasu uważam, że cudem było to iż mimo podłych planów i niewielkiego doświadczenia w materii modelarstwa okrętowego powstały jednostki przypominające pierwowzory swoimi sylwetami. Opracowanie Stille’go już na wstępie przywołując dobre wspomnienia sprzed wielu lat zasłużyło na moją uwagę. Układ pracy nie odbiega w zasadzie od tego z czym obcujemy w innych książkach z tej dziedziny. Strategia i doktryna japońskiej marynarki w wojnie na Pacyfiku oraz jej działania w tym teatrze działań zbrojnych napisane zostały bez zadęcia i przystępnie. Autor okrasił tę część swej pracy licznymi ciekawostkami, które nie przysłaniają jasności przekazu. W dalszej części książki znalazły się omówienia okrętów wojennych: lotniskowce, pancerniki, krążowniki ciężkie, krążowniki lekkie, niszczyciele i okręty podwodne. Całość zamyka rozdział: Konkluzje i analiza. Nie od rzeczy jest wspomnieć iż zwarty druk często przetykany jest dobrymi zdjęciami, tabelkami zawierającymi między innymi charakterystyki opisywanych jednostek, schematy malowań oraz planszami barwnymi oddającymi sylwety okrętów (rzuty pionowe i poziome). Współczesny czytelnik, szczególnie wchodzący w jakąś nową dla siebie tematykę musi być czymś dodatkowo zachęcony, a jego wyobraźnia wychowana na zdobyczach wirtualnej przestrzeni pobudzona. Temu służą w „Marynarce Wojennej Cesarstwa Japonii W Wojnie Na Pacyfiku” barwne obrazy marynistyczne prezentujące artystyczne wizje okrętów zmagających się z żywiołem oraz będące w ferworze bojowej akcji z przeciwnikiem. Kropkę finałową strony wizualnej stawiają przejrzyste mapki sytuacyjne i to co wszyscy lubią, a nie wszyscy chcą się do tego przyznać: plansze z pełno kształtnym rysunkiem okrętu z fragmentami umożliwiającymi wniknięcie w jego wnętrze. To na pewno dobrze robi wyobrażeniom odnoszącym się do kreacji przestrzennej. Staranne i solidne wykonanie książki pozwala mieć nadzieję, że wytrzyma ona niejednokrotną wyprawę na swoje karty. Dzieło pióra Stille’go jest wartą polecenia pracą popularnonaukową. Na koniec słowo o tłumaczu. Z tego co przeczytałem wnoszę, że wiedział on co tłumaczył, a to już wiele tłumaczy. Poczucie bezpieczeństwa co do jakości treści książki wzmaga obecność podpisanych: redaktora merytorycznego, redaktora a także korektora. Wydawnictwo Poznańskie, które ku pożytkowi czytelników pokusiło się o wydanie przedmiotowej książki ma w ofercie dla miłośników broni i barwy jeszcze dwie pozycje stosunkowo niedawno wypuszczone na rynek.
Są nimi: „Wojny Czyngis Chana 1194 – 1242” Wacława Zatorskiego i „Bitwa na Kosowym Polu 1389” Ilony Czamańskiej i Jana Leśnego. Zdziwienie może wywołać tytuł dzieła mjr dypl. Wacława Zatorskiego. Znamy je raczej pod tytułem oryginalnym: „Czyngis Chan”. Z tytułem autora jak i z tytułem Redakcji mam niejaki problem. Czyngis – chan (Dżyngis – chan) żył do 1227 roku. Rozumiem, że rok 1242 jest swoistą datą graniczną określającą kres realizacji koncepcji – strategii wytyczonych przez Temudżyna (wyprawa na Węgry pod wodzem naczelnym Subugedejem /Subedejem/). Książka Zatorskiego wydana w 1939 roku należy do klasycznych pozycji traktujących w naszej literaturze o przewagach jazdy na polu walki. Autor zafascynowany wschodnią sztuką wykorzystania konnicy w teatrze wojny sam był przez pewien czas oficerem Pułku Tatarskiego Ułanów imienia Achmatowa – (Mustafy) w II Rzeczypospolitej. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to w tej formacji u jej zarania funkcjonowały stopnie wojskowe: tatar i starszy tatar. Zatorski daje jasny wyraz własnym poglądom na temat mongolskiej sztuki wojennej: „..Zwycięstwa w kampanii 1240 – 1242 r. nie tyle wynikały z przewagi liczebnej, ile z jego przewagi jako wodza. Zasadniczą cechą jego systemu była prostota oparta na użyciu tylko jednego rodzaju broni- kawalerii. Użycie rodzaju broni, który posiadał największy stopień ruchliwości, było bodaj zasadniczym elementem jego zwycięstw. Wykazał, że przewaga ogólnej zdolności manewrowania w połączeniu z siłą uderzeniową stanowiła potężniejszy czynnik niż opór oraz siła obronna armii opartej na piechocie. Wykazał również, że manewr był o wiele lepszą ochroną niż jakakolwiek forma obrony biernej. W przeciwieństwie do swoich przeciwników potrafił poruszać wielkimi armiami i koncentrować je na polu bitwy w stanie zdolnym do walki. We wszystkich okolicznościach starał się doprowadzić do podziału sił nieprzyjacielskich w celu kolejnego ich rozbicia i wytworzenia przewagi sił w miejscu, gdzie miał dokonać decydujące uderzenie. Jego dowódcy, poddani jednej dyscyplinie, byli zespołem pracującym zgodnie dla osiągnięcia wspólnego celu – złamania i powalenia żywych sił przeciwnika. Toteż osiągnęli zwycięstwo.”. W kontekście naszej sztuki wojennej napisał w powiązaniu z bitwą legnicką: „Armia polska walcząca na wzór rycerstwa zachodnioeuropejskiego, poniosła klęskę w bitwie z przeciwnikiem, który o wiele górował nad nią swą organizacją, wyposażeniem i taktyką. Dopiero długie obcowanie z Mongołami pozwoliło Polsce wytworzyć odrębną taktykę, poczętą z ich ducha”. Bitwa na Kosowym Polu 1389 była ważna nie tylko dla losów Bałkanów ale i całej Europy. Dla mnie książka jest znacząca jeszcze z innego powodu. Jej powstanie zawdzięczać należy między innymi nieczęstemu u nas procesowi twórczego i nie anonimowego wykorzystania pracy naukowej – która nie została dokończona wskutek śmierci Jana Leśnego autora pomysłodawcy – przez kontynuatorkę Ilonę Czamańską.
Od kiedy sukcesor jednego z zasłużonych wydawnictw z dawnych czasów specjalizujących się w literaturze z dziedziny wojskowości i historii zajął się również ezoteryką niewiele mnie już zdziwi, choć wszystko już było jak twierdzą optymiści. Książki owego szacownego Wydawnictwa sprzed lat spokojnie leżakują na moich półkach. Przy okazji refleksja: wiele z prac- publikacji Wydawnictwa MON po lekkim oskrobaniu ich z łusek ówczesnej poprawności i ideologii może stać się materiałem do lektury poznawczej z historycznego punktu widzenia ówczesnych czasów. Ile klasyków literatury odnoszącej się do wojskowości czeka na wydanie w języku polskim wydaje się być pytaniem z grupy retorycznych.
Do czytania alternatywnego
Specjalizacja w odwrocie, mydło i powidło w natarciu
W dawnych sklepach wiejskich na półkach i blatach oraz naoliwionych deskach podłogi w zgodnym sąsiedztwie czekały na swojego nabywcę łańcuchy, gwoździe w skrzynkach i inne niezbędniki do pracy rolnika oraz: mąka, cukier, wino owocowe, wódka, zapałki, papierosy: Grunwald, Sport, i chyba na zamówienie jednego z gospodarzy papierosy Belweder, chleb, czasem bułki, ciepłe lody, cukierki na wagę w słoikach, raz w tygodniu kiełbasa w papierowym flaku a może pergaminowym.. . Największe moje emocje wzbudzały dwie stojące obok siebie puszki pokaźnych rozmiarów łudząco do siebie podobne. Jedna z nich zawierała marmoladę, druga zaś smar do kół wozów drabiniastych i bryczek. Do końca nie umiem znaleźć odpowiedzi jak się te dwie mazie nie pomyliły pani sklepowej. Ich konsystencja i kolor były zbliżone a nabierki takie same. Nie sądzę by wąchała ona za każdym razem zawartość obu podobnych do siebie opakowań bez widocznego opisu dla mnie i dla pani sklepowej. Niezapomniany zapach jaki panował w tym sklepie był skutecznie neutralizowany – poprzez spłukiwanie – przez dorosłych mieszkańców wsi w sąsiadującej izbie, która pełniła funkcję gospody. Dlaczego przywiodłem to wspomnienie, ano dlatego, że w wiejskiej rzeczywistości- która była moją przez kilka miesięcy w roku do wejścia w szranki pierwszej klasy, łączenie z pozoru niepołączalnych rzeczy było warunkiem przeżycia. Ten przydługi być może passus doskonale ilustruje, że i tak jest teraz, mimo iż trudno się pogodzić z faktem, że pod tym samym logo raz ukazuje się poważna pozycja z dziedziny wojskowości a za drugim jakiś sennik.
Powrót do wątku głównego
W lukę stworzoną przez utratę monopolu na tego rodzaju wydawnictwa specjalistyczne wchodzą inni, między innymi Wydawnictwo Poznańskie. W tym przypadku to dobrze dla czytelników. Szkoda, że tak trudno pozostać na naszym rynku ze specjalistycznym profilem wydawniczym.
Krzysztof Czarnecki
Oddział Poznański Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy
listopad 2015r .