Hermetyzacja środowisk bronioznawczych
Różnorodność środowisk zajmujących się tą samą dziedziną wiedzy jest bez wątpienia czynnikiem stymulującym postęp w danej materii. Nie oznacza to automatycznie powodu do zadowolenia, bowiem dalszym stopniem w rozwoju nauki winny być kontakty między często autonomicznymi podmiotami specjalizującymi się w wyznaczonym obszarze zainteresowań. Na tapet wchodzi obszerny agregat kumulujący w sobie rozmaite dyscypliny poznania historii, historii wojskowości, bronioznawstwa, nauk pokrewnych i pomocniczych, który dla potrzeb tego tekstu ujmę w termin: wojskowość. Jest to oczywiście wielkie uproszczenie ale mniemam, że przedmiotowy zabieg ułatwi lekturę poniższego tekstu, który nie traktuje o relacjach badawczych i przenikaniu wiedzy pomiędzy wyspecjalizowanymi dziedzinami poznania ale o kontaktach między środowiskami poświęcającymi swój wysiłek badawczy na zgłębianie szerokiej materii jaką jest wojskowość.
Wtręt 1. A propos poruszanego tematu, przytaczam opinię mojego wuja, który z racji swojej profesji był odpowiedzialny za dobór i jakość maszyn oraz urządzeń niezbędnych do produkcji wysoko przetworzonych wyrobów oznaczonych bitą na nich marką jednego z najlepszych zakładów w Europie i na świecie. Pamięć o światowym poziomie ich produkcji jeszcze nie zaginęła. Wuj nosił w sobie powołanie do krzewienia wiedzy. Zapraszał więc często do siedziby firmy, politechników. Równie często zawodził się ich brakiem zainteresowania zejściem – choćby na chwilę – z panteonu nauki do poziomu wykonawstwa przemysłowego. Zdarzały się jednak wyjątki od tej smutnej reguły. Luminarze wiedzy zderzali się niejednokrotnie w murach owego zakładu z twardą rzeczywistością, kiedy konstatowali iż to nad czym biedzili się w pracowniach okazywało się być nie tylko wynalezione ale i wdrożone do produkcji na skalę przemysłową. Wynalazek koła nie zrodził się w jednym miejscu na ziemi. To było jednak dawno temu. Od tego czasu dokonał się wielki postęp, również w dziedzinie komunikacji informacji. Trzymając rękę na pulsie danej dziedziny można spokojnie uniknąć straty czasu na wyważanie tego co dawno zostało już wyważone a pozyskany w ten sposób jego zapas wykorzystać na coś oryginalnego.
Kontakty ze środowiskami akademickimi, muzealników oraz pasjonatów zajmujących się wojskowością pozwalają mnie na jasne stwierdzenie, że nikt nie ma monopolu na wiedzę. Jedni uzbrojeni w naukowy aparat badawczy wykuty uczelnianą musztrą, inni zaś operujący wypracowaną często przez siebie ścieżką poznawczą potrafią wzajemnie się zaskakiwać jakością dokonań. Potrafiliby to czynić oczywiście lepiej i częściej z pożytkiem dla wszystkich gdyby nie hermetyzacja środowisk. Trzeba jednak zdobyć się na krok w kierunku wzajemnego poznania i stymulującej wymiany myśli. W naszej naturze często pokutuje przeświadczenie o wyjątkowości stada w jakim się aktualnie znajdujemy. Ową odrębność podtrzymuje się budowaniem barier, które mają ustrzec dane stado od niepożądanych jego zdaniem kontaktów z innymi stadami posiadającymi zbliżone cechy ale jednak wywodzącymi się z odmiennego korzenia. Dbałość o tę „czystość” wyklucza pospolitowanie się z nie legitymowanymi określonym cenzusem stadami. Wiedzą one wzajemnie o sobie tyle, że są odrębne mimo podobieństw zainteresowań, ponieważ dzieli je między innymi owa legitymacja.
Wtręt 2. Co można myśleć o następującej postawie? Postanowiłem kiedyś skontaktować ze sobą dwoje ludzi owładniętych – jak mi się wtedy wydawało – wspólną pasją badawczą pewnej oryginalnej dziedziny dotykającej wojskowości. Jedna z osób wywodziła się ze środowiska akademickiego, druga z kręgu Stowarzyszenia pasjonatów broni i barwy. Nic z tego jednak nie wynikło. Nie było woli ze strony reprezentanta uczelni. Wszelkie próby zapraszania na zebrania Stowarzyszenia na wybrane tematycznie referaty z dziedziny badanej przez tę osobę na poziomie dysertacji nie spotkały się z pozytywnym odbiorem. Nie było głodu wiedzy, tak teraz myślę.
Z punktu widzenia indywidualnych członków stada z cenzusem czyli akademickich jest to sytuacja o tyle wygodna, że prawie wyklucza zagrożenie bezpośrednią konfrontacją na polu wiedzy. Nikt nie lubi bowiem zetrzeć się z opinią, że cesarz może być czasem nagi. Rozłączność środowisk bronioznawczych jest ich wielką słabością, ponieważ istniejące kontakty nie osiągają poziomu korzystnego dla postępu wiedzy. Odbywają się w drodze jednostkowych wysiłków, tym samym nie mają charakteru powszechnego. Godzi się w tym miejscu mocno podkreślić iż relacje między stadami badającymi materię wojskowości nie powinny być regulowane w żaden instytucjonalny sposób ale wypływać winny z oświeconego przekonania o ich pożytecznej konieczności, którego póki co brak na poziomie reguły. Zdumiewające są zachowania niektórych spośród akademików członków jednego stada przynależących równocześnie do drugiego stada, którzy z jakiegoś powodu zdobyli się wprawdzie na wystąpienie o członkostwo w organizacji bronioznawczej działającej w formie stowarzyszenia, ale nie potrafili przełamać bariery akademickiej czystości i zdobyć sie na podzielenie się w tym gronie faktem organizacji naukowego spotkania pod egidą szacownej Akademii dopuszczając jednocześnie do własnego kręgu niektórych muzealników. Jeśli w tym momencie nie wszyscy odbiorcy tekstu są przekonani o istnieniu owych stad przytoczyć należy fakty wzajemnych a nieco wstydliwie skrywanych animozji co do pozycjonowania wyznawanej przez siebie dziedziny wiedzy. Są więc przekonani o tym iż pracownicy nauki akademickiej legitymują się innym-rzecz oczywista-wyższym poziomem wiedzy niż parający się działalnością poznawczą muzealnicy o członkach stowarzyszeń nie wspominając. Nie umarły stereotypy typu, która nauka jest pomocnicza w stosunku do innej a tym samym, która z nich jest ważniejsza. Idąc tym tropem co za sens mają rozważania typu: dla historyka zajmującego się wojskowością, bronioznawstwo jest nauką pomocniczą. Dla bronioznawcy zaś historia będzie nauką pomocniczą. W taki sposób pojawiają się bariery utrudniające równoprawne kontakty pomiędzy środowiskami pogłębiającymi wiedzę w danej dziedzinie. Bariery tworzą nie tyle instytucje co działający w nich ludzie. Nie można pominąć faktu istnienia garstki reprezentantów środowisk akademickich, którzy odważyli się na kreowanie własnej polityki kontaktów między stadami spod szyldu wojskowości, polegającej na wzbogacaniu własnych spotkań naukowych (o rozmaitej randze) o importy przedstawicieli z innych stad nie stricte naukowych. W istniejącej praktyce występuje też nieliczna garstka akademików i muzealników, którzy przyjmują zaproszenia na spotkania kierowane do nich ze strony stowarzyszeń zajmujących się wojskowością. Mam przy tym nieodparte wrażenie, że przedmiotowe spotkania stają się areną dla pożądanych dla postępu, bo zazwyczaj kreatywnych zderzeń poglądów i wymian wiedzy. Z rozmów wiem, że zazwyczaj akademicy i muzealnicy, którzy zdecydowali się na bezpośredni kontakt z reprezentantami stada stowarzyszeniowego bardzo sobie cenią odbiór ich referatów i często konstruktywne dyskusje jakie się wywiązały… po.
Są stada silniejsze i słabsze, te liczne i te mniej liczne. Stada akademickie to w przeważającej większości uczeni pracujący w finansowanych ze środków publicznych instytucjach naukowych. Stada pasjonatów finansowane są przez nich samych w formie niewygórowanych składek składek. Nie można przy tym zapominać, że pasjonaci poprzez daniny w formie podatków finansują w sposób pośredni stada akademickie.
Wtręt 3.Tu jeszcze jedna uwaga. Niewiele piór decyduje się na zwracanie uwagi na harce językowe uprawiane za pieniądze podatników, ponieważ w narodzie oświeconym nie wypada do pewnych spraw odnosić się publicznie. Życie w Polsce wśród ludzi władających językiem polskim może zdumiewać rozmaitymi kalkami językowymi. Invitation zamiast zaproszenia(!). Pojawiają się książki naukowe wydawane u nas za złotówki wydrukowane wyłącznie w języku obcym bez polskojęzycznej wersji. Działają periodyki, gdzie przeważają teksty w języku obcym. Takie przykłady skłaniają do zadania pytania o target, przepraszam grupę odbiorców do której są kierowane. Kto jest ich głównym adresatem. Komu są one dedykowane, przepraszam do kogo kierowane. Nie jest to głos wydobywający się z głowy kogoś kto nie rozumie, że nauka musi dzielić się osiągnięciami z ośrodkami znajdującymi się za granicą. Przekaz wiedzy winien jednak być równomiernie kierowany do odbiorcy polskiego (bez jego szkody). Jakim językiem posługujemy się w Polsce? Z pozoru pytanie wydaje się niemądre. Czy to nie jeszcze jeden przykład hermetyzacji. Znajomość języka obcego to jedno a znajomość języka fachowego to drugie. Truizmem jest stwierdzenie, że wydawanie osiągnięć naukowych polskich akademików przez polskie uczelnie jedynie w obcym języku jest nieprzyzwoitością wobec polskiego odbiorcy. Jeśli jest takie parcie środowisk akademickich na obcojęzycznego odbiorcę to należy wydawać efekty ich badań w różnych wersjach językowych. Jaka byłaby nośność „Pana Tadeusza” w Polsce, gdyby wieszcz napisał go po angielsku?
Działalność statutowa uczelni nakłada na ich pracowników naukowych obowiązek rozwoju intelektualnego wyrażającego się między innymi oryginalnymi pracami naukowymi, które winny być publikowane (z tym w praktyce bywa różnie). Do tego niezbędne są kontakty z zagranicznymi stadami. Między innymi po to, żeby trzymać rękę na pulsie stanu wiedzy światowej, po to żeby informować o własnym wkładzie w jej poziom. Tu nasze stada akademickie coraz dzielniej stają na obcych forach. Działają według odwiecznej zasady do, ut des czyli w tym przypadku: ja ciebie zapraszam na konferencję z możliwością publikacji z niej, żebyś ty mnie zaprosił do siebie na podobnych warunkach. Zauważa się w ten sposób skonfigurowanym działaniu takie zapamiętanie, że nasze plemię akademickie zdaje się gubić z horyzontu postrzegania, misję miejsc swego zatrudnienia. Są nimi przecież wszechnice, których podstawową rolą poza już wspomnianą jest kształcenie i wymiana myśli. W rodzimym stadzie akademickim gołym okiem widać zapatrzenie poza graniczne słupki.
Wtręt 4. Międzynarodowa Konferencja Naukowa: Grunwald – Tannenberg – Żalgirys 1410 – 2010 Historia – Tradycja – Polityka miała miejsce między innymi w Malborku. Organizatorzy świadomi różnych nacji wykładowców zabezpieczyli tłumaczenie symultaniczne ich referatów. Nie zapomnieli, że przedmiotowa Konferencja odbywała się w Polsce gdzie – ufam, że z dumą – włada się bogatym językiem ojczystym, którym jest dla przytłaczającej większości rodaków język polski.
Nie dostrzegają one w sposób dostatecznie ostry i uświadomiony, że i na miejscowym rynku wiedzy jest wiele do zrobienia i jeszcze więcej do pozyskania. Życie w zinstytucjonalizowanym stadzie nakłada na uczonych wiele ograniczeń i uzmysławia istnienie szarej strefy kompromisów i oportunizmu.
Na niejako drugim biegunie znajdują się stada stowarzyszeniowe. Są zazwyczaj biedne, bowiem mają ich członkom do zaoferowania jedynie i aż fora do wymiany wiedzy, miejsca do dyskusji. Nie dają chleba ani innych wymiernych profitów. Mają jednak coś pośrednio wynikającego z ich mizernej kondycji materialnej. Są tak biedne, że są przez to niezależne. Wspomniana już bieda wyostrza też intelekt. Stado stowarzyszeniowe mimo materialnej mizerii może spokojnie poszczycić się walorami nie do przecenienia, które nie występują zbyt często w stadzie akademickim. Są nimi: naturalna i nie przymuszona instytucjonalnymi nakazami chłonność mózgu wyćwiczonego wysiłkiem intelektualnym dla pogłębiania wiedzy z ukochanej dziedziny, niezależność myśli, opinii i sądów a także kapitał, którego wielu zdaje się nie zauważać. Stowarzyszenia miłośników wojskowości skupiają w zgodnych szeregach przedstawicieli najrozmaitszych profesji. Dzięki czemu poprzez powstałe w ten sposób bogactwo dróg postrzegania tego samego zagadnienia z zakresu bronioznawstwa, potrafią wprowadzić nowe wartości, których mogą nie dostrzec akademiccy zawodowcy wykształceni w mniej lub bardziej szerokich kominach programu studiów z danej dziedziny. Nadal bowiem członkowie stada akademickiego cenią sobie wypracowaną przez lata homogeniczność. To jest niebagatelny kapitał nie doceniany przez gros owego stada. Zróżnicowany status materialny naszych członków tworzy rozmaite drogi zgłębiania wiedzy bronioznawczej. Bogate kolekcje artefaktów, pyszne swoimi woluminami biblioteki zawstydzające uczelniane zbiory, wybitna wiedza tematyczna i ogólna wielu członków stada stowarzyszeniowego czynią z takiego gremium niebagatelnego partnera do naukowego współdziałania w materii wojskowości.
Nikt nie jest Światowidem o wielu oczach pozwalających na poszerzenie spektrum postrzegania dookoła głowy czyli ponad ludzkie możliwości. Zapatrzenie akademickich stad zogniskowane aż po zagraniczny horyzont znacznie ogranicza widzenie tego co wartościowe na krajowym podwórcu. Może warto byłoby zwrócić się również w stronę rodzimych stad i wykorzystać własne zawodowstwo i wykute latami praktyki procedury dla ożywienia wymiany intelektualnej pomiędzy stadami.
Wtręt 5. Zaglądając do swojej ulubionej księgarni naukowej – klasycznej-, to jest takiej z profesjonalnymi księgarzami i zapachem książki w atmosferze wnętrza, często pytam o poziom nawiedzeń tego przybytku. Przez nawiedzenia w tym przypadku rozumiem wizyty pracowników naukowych uczelni w księgarni. Księgarze znają już ten skrót myślowy. Wyniki frekwencyjne tej grupy czytelniczej nie napawają optymizmem.
Członkowie stowarzyszeniowego stada są zazwyczaj zrodzeni z pasji. Ona potrafi przezwyciężać ogromne przeciwności i daje nieocenioną wartość dodaną do wartości intelektualnej danego gremium
Hermetyzowanie środowisk bronioznawczych, niezależnie od tego czy świadome czy nie, przyczynia się wprost do izolacji kapitałów intelektu, która zuboża nas wszystkich.
Krzysztof Czarnecki
Oddział Poznański Stowarzyszenia Miłośników Danej Broni i Barwy
Poznań, październik 2016