WALDEMAR GURGUL
recenzja książki Mariana Huflejta
„Bitwa pod Oliwą 1627. Fakty i mity”
Wydawnictwo Mantis
Olsztyn 2019
***
DOCIEKLIWOŚĆ BADAWCZA CZY SZUKANIE SENSACJI?
Po kilku miesiącach od wydania, w moje ręce trafiła książka autorstwa Mariana Huflejta, „Bitwa pod Oliwą 1627. Fakty i mity” (Wydawnictwo Mantis, Olsztyn 2019, ISBN 978-83-62860-52-4). Poniżej przedstawiam mój odbiór tej pozycji. Wyznaję też sumiennie, że w tym szczególnym przypadku poczułem się osobiście wywołany poprzez wielokrotne odnoszenie się w tej publikacji do jednego z moich wcześniejszych opracowań.
Do rzeczy…
W sensie edytorskim książka jest na wystarczająco przyzwoitym poziomie – twarda okładka, „gatunkowy” papier, dobra jakość druku, redakcja i szata graficzna zadowalające. Nie zadbano natomiast o staranną korektę językową tekstu, szczególnie ważną dla opracowania manifestującego wysoką wiarygodność, m.in. właśnie w obszarze lingwistyki i terminologii (przykładowo, pozostawiono kontrowersyjną formę „zaistnieć” zamiast np. „zajść”, „powstać”, „wytworzyć” itd., „bowiem” na początku zdań podrzędnych, „ilość dział” i „ilość marynarzy” zamiast „liczba dział” i „liczba marynarzy” czy też „za wyjątkiem” zamiast prawidłowego „z wyjątkiem”).
Książka jest prezentowana jako „niewątpliwe novum”, przy czym warsztat autora opiera się w zasadzie na powtórnej analizie znanych już źródeł i opracowań, skutkującą odmienną od dotychczasowych interpretacją zdarzeń. Jakiej treści można spodziewać się w książce? W skrócie:
– bodaj najobszerniejszy dotychczas opis bitwy (wraz z częściowym przywołaniem treści zeznań świadków), z trafną bądź nietrafną interpretacją kursu okrętów oraz zachowania uczestników starcia,
– wkład umiarkowanie uzupełniający wizerunek okrętów i ich uzbrojenia (okrycia szańcowe, lawety kozłowe, kule drutowe, funkcje galionu, czyli te aspekty, których istotnie trudno się spodziewać w dotychczasowych opracowaniach, głównie o charakterze syntetycznym),
– ocena kompetencji dowódczych szwedzkiego admirała oraz doprecyzowanie typu broni osobistej, którą posługiwał się w tej przegranej bitwie,
– próba weryfikacji tłumaczeń nazw niektórych polskich okrętów, poparta dość obszernym opisem różnorodnych stworzeń mitologiczno-wodnych (niestety, chyba kandydującym do pominięcia przez część miłośników militariów),
– geneza (czy też podważanie?) nazwy przyjętej powszechnie dla tej bitwy,
– analiza składu osobowego załóg okrętów polskich wraz konstatacją, że elementem dominującym nie byli etniczni Polacy (fakt znany już wcześniej, ale – jak się zdaje – mało dotychczas uświadomiony czy też nawet odrzucany),
– przypomnienie wraz z uzasadnieniem, że nie zamierzano wysadzać desantu (chodzi o zapomnianą już hipotezę, do której dawno się nie powraca),
– imienna lista osób bezpośrednio związanych z bitwą (uproszczony wyciąg z indeksu osobowego opracowania W. Fenrycha, „Akta i Diariusz…”),
– próba rekonstrukcji bander okrętów polskich (przyczynek istotny, z zastrzeżeniem, że rekonstrukcja ma siłą rzeczy hipotetyczny charakter, bo jest oparta na źródłach szczątkowych, niepewnych oraz domniemaniach. Ponadto, jej rezultaty pozostają w dalszym ciągu dość ogólnikowe i niekompletne, bo nawet jeśli ją zaakceptować, to dalej np. nie wiadomo, czy może dla jednego konkretnego okrętu, wszystkich jednostek floty czy też tylko admiralskich?).
* * *
Istotę publikacji najlepiej chyba oddaje przekaz od samego autora o potrzebie „przedstawienia poglądów odmiennych od wielu powtarzanych wciąż twierdzeń”. Niestety, ta potencjalnie niepokojąca zapowiedź szukania sensacji materializuje się w sposób konsekwentny w dalszej treści opracowania. W rezultacie, obciążona w ten sposób metodologia czasem rodzi wiarygodne ustalenia, a czasem nie. Toteż już teraz można uspokoić wszystkich miłośników tematyki, że nie muszą jeszcze wyrzucać swoich zgromadzonych dotychczas książek do kosza.
Polemiczny charakter publikacji przejawia się praktycznie m.in. tym, że czerpiąc z wysiłku poprzednich badaczy tematyki, autor istotnie w wielu miejscach za punkt wyjścia obiera urojone czy też nieurojone niedoskonałości w dotychczasowych opracowaniach. Nie wskazuje przy tym pochodzenia wykorzystywanych przez niego ustaleń czy nawet całych fraz użytych przez poprzedników, z którymi się zgadza i które powtarza, a jedynie ewentualne rozbieżności (nie wskazuje np. źródła pochodzenia informacji dotyczących liczebności załóg, uzbrojenia artyleryjskiego czy wyciągów z tłumaczeń Instrukcji Fleminga – dokumentu z 1628 r. o sposobie prowadzenia walki morskiej). Tak rozumiana i stosowana polemika odbywa się też do pewnego stopnia na zasadzie „nowatorskiej” rewizji geocentrycznych poglądów Ptolemeusza, odnosi się bowiem nawet do archaicznych publikacji z 1922 r. albo z 1955 r.
Czy stosując kryteria obiektywniejsze niż samoocena autora może być ona rzeczywiście postrzegana za novum, na miarę odkrycia i upowszechnienia np. Inwentarza wismarskiego, Diariusza, zespołu szwedzkich dokumentów źródłowych czy choćby opracowań Koczorowskiego, którym uczciwość nakazuje oddać co najmniej olbrzymią moc popularyzatorską, przy której bledną ich niedomagania? Czy publikacja faktycznie aż tak drastycznie zmienia postrzeganie bitwy i jej elementów, wywracając do góry nogami wszystko to, co wiedziano już wcześniej na jej temat? A może książka zasługuje raczej na status kolejnego przyczynku? Ostatecznie, na te pytania każdy musi odpowiedzieć sobie samodzielnie. Tu jednak kilka uwag.
Nieco wbrew tytułowi, książka nie jest kompletnym kompendium wiedzy o bitwie. Próżno w niej szukać elementarnych nawet faktów o charakterze organizacyjnym, wyposażeniowym, techniczno-konstrukcyjnym, taktycznym czy finansowym (poza fragmentarycznymi), których można by oczekiwać po publikacji właśnie z podtytułem „Fakty…” i bez dodatkowego podtytułu „Zagadnienia wybrane”. Zamieszczone obietnice opublikowania w przyszłości nieporuszonych zagadnień nie są oczywiście w stanie wypełnić tych wszystkich luk. Z kolei sporo miejsca przeznacza się na kwestie relatywnie mniej istotne, raczej nie zasługujące już dziś na obszerniejsze wywody, a także na nowe przyczynki, nieodmiennie opisane bardzo rozbudowanym tekstem w stylu rozprawki naukowo-badawczej (co może być wadą lub zaletą w zależności od profilu czytelnika). W rezultacie, osoby oczekujące zawartości przynajmniej próbującej wyczerpać tematykę, choćby tylko na podstawie znanych już materiałów, będą więc rozczarowane. Z kolei te, dla których ważna jest każda nowa informacja uzupełniająca obraz bitwy, mogą już być usatysfakcjonowane.
Subiektywnie, najbardziej wartościową częścią książki jest (czy ściślej: mógłby być) opis przebiegu bitwy. W przeciwieństwie do wcześniejszych publikacji, tutaj przeznaczono na jego opracowanie tyle czasu, środków i miejsca, ile na to zasługuje. Choćby z tych powodów opis ten miał szansę być wręcz wyśmienity, gdyby nie to, że sposoby interpretacji źródeł nasuwają już poważne wątpliwości natury metodologicznej i rzeczywiście prowadzą miejscami do szczególnie nieprawdopodobnego scenariusza zdarzeń.
Chodzi przede wszystkim o to, że w przypadku niejasności (czy też nawet tam, gdzie ich nie ma), autor, tworząc chyba w każdym możliwym miejscu wariant zdarzeń odmienny od przedstawianego dotychczas (imperatyw nowatorstwa), interpretuje i dobiera argumentację w taki sposób, aby ten odmienny rezultat osiągnąć. Okazuje się przy tym, niestety, że w książce nie przytoczono zeznań w całości, a jedynie fragmenty mniej lub bardziej pasujące do przedstawianego scenariusza, co w rezultacie utrudnia bądź wręcz uniemożliwia dokonywanie przez czytelników samodzielnych ocen. Mówiąc inaczej, nowe ustalenia nie wydają się z reguły efektem obiektywnej analizy, a raczej założeniem, które należało zrealizować. Owe zabiegi można dostrzec zarówno przy tych istotnych, jak i mniej ważnych aspektach. Rozczarowanie jest tym większe, że inne, równie prawdopodobne, a być może nawet trafniejsze interpretacje, przytaczane są w książce właściwie tylko po to, aby przedstawić je jako błędne.
Podobnie ma się rzecz z analizą akwareli Boya (jedynego w istocie uwzględnianego dokumentu ikonograficznego spośród kilku związanych z bitwą), wykonaną nie tylko kilka lat po bitwie, ale nawet po faktycznej utracie niemal wszystkich jednostek floty. Raz traktuje się akwarelę Boya jak wierny wizerunek, innym razem zapada kategoryczna decyzja, że zawiera ona metafory; czasem zauważa się jej ewidentne anachronizmy, a czasem nie.
Zjawisko to występuje co do zasady w całej publikacji – sformułowania mają charakter wysoce arbitralny, a zapatrywania są przedstawiane jako definitywne rozstrzygnięcia nie dopuszczające odmiennych poglądów, co nie jest dobrą praktyką badawczo-popularyzatorską. Właśnie ta cecha sprawiła chyba najbardziej, że recenzentowi książka jako całość nie przypadła do gustu, choć dla innych może to nie mieć znaczenia, a niektórym nawet odpowiadać.
* * *
Trudno odnosić się szczegółowo do wszystkich wątpliwych wątków, niemniej garść stosownych przykładów, dotyczących głównie opisu starcia:
Według opisu, „Król Dawid” miał demonstrować ostentacyjność z zamiarem unikania walki. Tymczasem jedyna interpretacja naocznego świadka jego początkowych manewrów brzmi: „z własnej woli pozwolił się wyprzedzić okrętowi admiralskiemu”. Z dalszego biegu wydarzeń też jasno wynika, że w czasie walki znajdował się we właściwym miejscu – w samym jądrze walki przy swoim dowódcy.
Opierając się na swoich domniemaniach oraz dokonując możliwej nadinterpretacji zeznania świadka, autor „zabiera” wiatr „Tigernowi”, „zmuszając” go w rezultacie do wykonania niezamierzonego manewru, a „Świętemu Jerzemu” „każe” wykonać zwrot przez sztag. W przypadku okrętu polskiego to już podwójne szaleństwo – świadomie stawiałby się w wyjątkowo niedogodnej pozycji taktycznej, wystawiając rufę do nieprzyjaciela w jego bezpośredniej bliskości (patrz Instrukcja Fleminga), wykonując jednocześnie ryzykowny żeglarsko manewr i tracąc przy tym cenny czas. Przedstawiona argumentacja jest po prostu zbyt słaba, by zaakceptować ten dość dziwaczny scenariusz, bo opiera się zaledwie na jednym, niekoniecznie precyzyjnym terminie, co do którego nie ma nawet pewności, że został użyty prawidłowo (świadek mógł mieć przecież na myśli przejście „Tigerna” z bejdewindu na baksztag, czyli też dość ostrą zmianę kursu dla „nabrania biegu”).
Według autora „Tigern” nie zamierzał unikać walki, a jedynie nabrać prędkości z powodów żeglarskich. A jednak – nec Hercules contra plures. Szwedzki dowódca był może porywczy, ale chyba nie aż tak nierozsądny, żeby walczyć w osamotnieniu. Trudno zaakceptować tezę, że nie przystąpił do abordażu, żeby nabrać prędkości i dopiero wtedy przystąpić do abordażu (a właśnie abordaż był wówczas istotą walki). Słaba koncepcja.
Autor stanowczo twierdzi, że to nie samobójczy ogień spowodował największe straty na „Świętym Jerzym”. Neguje przy tym „mocny” zapis oficjalnego polskiego raportu, niepochlebny skądinąd dla strony polskiej, zastępując go domniemaniami. A przecież świadków wydarzeń było w rzeczywistości więcej – kilkudziesięciu czy nawet kilkuset, a nie kilkunastu.
Wysunięto szczególnie problematyczną interpretację kierunku podejścia „Pelikanena” do „Świętego Jerzego”, jak też kursu i pozycji trzech pozostałych okrętów szwedzkich („Manen”, „Enhörningen”, „Papegojan”) oraz – w konsekwencji – niespójną interpretację ostatniej fazy bitwy (pościgu). Przedstawiony scenariusz oznaczałby ni mniej, ni więcej, że trzy okręty szwedzkie nie brały udziału w walce, pozostawiając walczące już okręty bez jakiegokolwiek wsparcia, bo zajmowały (i zajęły) w tym czasie pozycję nawietrzną, aby akurat w momencie rozstrzygnięcia tej walki i rozpoczęcia ucieczki, w niewyjaśniony sposób przeskoczyć nagle na pewną „wysokość”, czyli głęboko na północ, na pozycję zawietrzną w stosunku do okrętów polskich, najwygodniejszą do ucieczki z zatoki. Taki przebieg zdarzeń jest nie do przyjęcia, a oznaczałby też niechybny sąd wojenny dla dowódców tych jednostek i – znając temperament Gustawa II – szafot. Niezbyt realistycznie przy tym, całą zasługę skutecznego ostrzelania „Króla Dawida” przypisuje się też wyłącznie okrętowi „Pelikanen” o dość słabym uzbrojeniu artyleryjskim.
To jednak dotychczasowe scenariusze znacznie lepiej oddają przebieg walki, w którym wszystko układa się w logiczną całość. Otóż ocalałe później okręty szwedzkie, z pozycji zawietrznej skupiły ogień przede wszystkim na niezaangażowanym w abordażu „Królu Dawidzie”. Nie tylko dlatego, aby utrudnić mu udzielenie pomocy przez dokonanie takiego abordażu, ale również dlatego, by nie ryzykować bratobójczego ostrzału (patrz Instrukcja Fleminga). Stąd właśnie znaczne uszkodzenia takielunku tego polskiego okrętu oraz 350 strzałów armatnich wymienionych w raporcie, którą to liczbę autor uznał za grubo przesadzoną, może zgodnie z filozoficznym podejściem – „jeśli fakty przeczą mojej teorii, to tym gorzej dla faktów”. Toteż w momencie rozstrzygnięcia walki abordażowej od razu znajdowały się na pozycji, dającej im przewagę wiatru w fazie pościgu. Jedynie zwinniejszy „Pelikanen” zdołał dotrzeć bezpośrednio na pomoc swojemu admirałowi (kursem ostro na wiatr, mniej więcej z kierunku północno-zachodniego). Właśnie tak, jak wcześniej opisuje się to dla „Panny Wodnej” oraz – w lustrzanym odbiciu – „Rączego Jelenia”. Taki kierunek podejścia „Pelikanena” jest w całkowitej zgodzie z zeznaniami świadków, zwłaszcza jeśli uwzględnić mniej więcej południkowe ustawienie zwartych w abordażu okrętów admiralskich (podobnie jak dla „Solena” i „Wodnika” dalej w opisie) – ustawienie bardzo prawdopodobne, m.in. z uwagi na wykonany poprzednio zwrot „dla nabrania biegu”. Oczywiście burta nawietrzna nie musi być wcale skierowana pod kątem prostym do wiatru, tak jak to założono w opisie. To wszystko sprawia, że scenariusze bitewne prezentowane w dotychczasowych opracowaniach, pozostając w całkowitej zgodzie z zeznaniami, zachowują co do istoty swój walor, natomiast lwia część rozważań i konkluzji przedstawionych w omawianej książce traci jakiekolwiek cechy prawdopodobieństwa. Nie jest może przypadkiem, że właśnie w tym miejscu przytacza się nieczytelne tłumaczenie zeznania świadka (Olofsena), co może też dodatkowo tłumaczyć nietrafność interpretacyjną.
W opisie pomija się inne niż żeglarskie, być może nawet ważniejsze przyczyny zaniechania pościgu – straty i szkody, czyli „zmęczenie” bitwą. Nie przytacza się też fragmentu zeznania, niezbyt pasującego do niekompletnego, wyłącznie żeglarskiego wyjaśnienia.
W opracowaniu ustala się, że rozdzielenie splątanych takielunkiem dwóch jednostek polskich nie mogło nastąpić „wkrótce”, a raczej „dopiero”. Oczywiście dla każdego inaczej, zwłaszcza, że cała bitwa trwała zaledwie dwie godziny (a nie kilka dni czy miesięcy), a incydent trwał ułamek tego czasu. Toteż w odczuciu recenzenta, na takie nowatorskie wnioski, że okręty mogły przystąpić do pościgu „dopiero” a nie „wkrótce”, niemal szkoda czasu i papieru…
W opisie mówi się w kilku bodaj miejscach o wrzucaniu granatów ręcznych POD pokład. Mało prawdopodobne w większej skali przez niewielkie oczka kratownic, poza szczególnie (nie)szczęśliwymi rzutami. Przecież Szwedzi kryli się przed ogniem z broni palnej i „fajerwerkami” właśnie pod pokładem (gretingowym), wystawiając stamtąd piki blokujące natarcia. To już raczej rzucanie granatów NA pokład między wystawione piki, co jest nie tylko w zgodzie z jednoznacznym zapisem raportu, ale też z realistycznymi możliwościami.
Pomimo bezprecedensowych możliwości, w opisie bitwy pomija się ciekawe szczegóły i nie podejmuje prób ich wyjaśnienia. Na przykład, dlaczego polski admirał kazał sobie wskazać wroga (tu odpowiedź: był krótkowidzem), skąd wzięło się niezdecydowanie szwedzkiego porucznika zamierzającego poddać okręt (być może z powodu groźby kary śmierci nawet za same próby kapitulacji; patrz Instrukcja Fleminga) czy pominięcie epizodu z trzema wystrzałami oddanymi pod koniec bitwy przez „Pannę Wodną”.
Różnorodnych wątpliwości jest więcej, niemniej powyższe przykłady dość dobrze ilustrują zastrzeżenia wysuwane do samego opisu starcia. Są jeszcze inne, przykładowo:
– w niektórych aspektach techniczno-konstrukcyjnych autor powołuje się na dość odległe w czasie od bitwy, drukowane traktaty szkutnicze, pomija jednak inne, nieco „trudniejsze” źródła, np. archeologiczne czy rękopiśmienne, bliższe chronologicznie i jak się wydaje bardziej odpowiednie,
– pomimo obszerności wywodów w tym akurat obszarze, autor nie wyjaśnia, dlaczego właśnie „Latający Jeleń” miałby być jedyną dopuszczalną formą tłumaczenia nazwy tej polskiej jednostki. Być może przyznaje pierwszeństwo tłumaczeniom dosłownym, niemal zawsze niezdarnym i nawet groteskowym, zwłaszcza dla idiomów, jak do pewnego stopnia w tym przypadku. Tu tylko tyle, że np. anglosaski termin „flying artillery” bezpieczniej tłumaczyć jako „artyleria konna” a nie „latająca” („flying” właśnie jako szybka, chyża w porównaniu do pieszej). Ot, taka perwersja językowa.
Dzięki omawianej książce, autorzy innych opracowań mogą się dowiedzieć, co mieli na myśli i jak ich należy interpretować. Tu na własnym przykładzie: otóż recenzent został poinformowany, że mikroskopijna flaga umieszczona w nagłówku tabeli w jego publikacji, oznaczająca przynależność państwową, jest próbą jej forsowania jako bandery okrętowej, mogącą stworzyć nową legendę. To nadużycie sprawia, że w książce przeznacza się bodaj dwie strony na negację niepodnoszonej tezy (ale zarazem umieszcza się w niej bezwartościowe i wręcz szkodliwe reprodukcje starych tablic banderowych, a także olbrzymią, zdublowaną rekonstrukcję graficzną flagi, zbyteczną w kontekście okrętów i bitwy, a więc potencjalnie również szkodliwą).
Nieco inaczej ma się rzecz ze schematycznymi wizerunkami piechurów umieszczonymi w tej samej tabeli. Tu, bez rozwijania wątku tylko tyle, że autor książki, pomimo podejmowanych prób, ostatecznie nie jest w stanie „wykazać” swojej nowatorskiej, odmiennej konkluzji, jednak w procesie unicestwiania mitów tworzy własny, m.in. poprzez umieszczenie w książce ustaleń wycofanych już przez badacza wojskowości, na którego się powołuje. To kolejny przykład, czym może skutkować dążenie do „nowatorstwa” za wszelką cenę.
Autor książki za nieuprawnione uważa stosowanie terminu „Polacy” na określanie załóg okrętów polskich. Retorycznie – czy z podobną konsekwencją należy np. eliminować „Rzymian” z armii, która pod koniec istnienia imperium składała się w przeważającej mierze z barbarzyńców? To skrót myślowy (np. dla zachowania zwięzłości narracji czy z powodu ograniczeń objętościowych), a nie źle rozumiany patriotyzm zarzucany przez autora, tym bardziej oczywisty, jeśli poprzedzony tekstem o treści „załogi okrętów polskich były zdominowane przez etnicznych Niemców”. To może świadczyć o niedoczytaniu tekstu albo też być próbą wykluczania z użycia skrótów myślowych w ogóle, na co oczywiście nie może być zgody.
* * *
Podsumowując, omawiana książka odnosi się tylko fragmentarycznie do niektórych zagadnień związanych z elementami bitwy. Zawiera co prawda nowe ustalenia i szerzej wyjaśnia wybrane aspekty, niemniej stopień ich doniosłości, obszerności oraz atrakcyjności musi z natury rzeczy podlegać ocenie indywidualnej, w zależności od profilu zainteresowań oraz wiedzy odbiorcy. Jeśli jednak pominąć nieprzekonujący opis starcia, a także niepewną i fragmentaryczną próbę rekonstrukcji bander, to pozostała grupa poruszonych zagadnień jawi się jako dość chaotyczny zbiór ciekawostek.
Już sama tylko rezygnacja ze stawiania się w roli autorytetu w każdym możliwym wymiarze mogłaby sprawić, że książka byłaby nieco lepsza. Niestety, publikacja w dużym stopniu usiłuje aspirować do oryginalności, posługując się kontestacyjną retoryką równolegle do budzącej niepokój metodologii interpretacyjnej, bo zdominowanej potrzebą nowatorstwa. Sprawia to w rezultacie, że publikacja może osiągnąć efekt nawet odwrotny do zamierzonego, nie tylko przywołując i utrwalając stare, ale też wprowadzając nowe mity.
***
AKTUALIZACJA: odpowiedź Autora na powyższą recenzję dostępna jest w artykule polemicznym: LINK
***
AKTUALIZACJA z DNIA 29 PAŹDZIERNIKA 2020
Dalszy ciąg recenzji, poruszający w poszerzony sposób konkretne zagadnienia, znajduje się na stronie: