Moje zainteresowania lotnictwem wojskowym w okresie II wojny światowej były początkowo mocno nieuporządkowane. Do czasu poznania Kazimierza Sławińskiego. O tym wybitnym grafiku, malarzu subtelnym koloryście, niesamowitym modelarzu i moim mentorze w dziedzinie lotnictwa pisałem już wcześniej https://www.bronibarwa.org.pl/artykul-krzysztof-czarnecki-kazimierz-slawinski-mistrz-1928-2015/ . W trakcie naszych spotkań, rozmowy prawie zawsze – prędzej czy później – ogniskowały się wokół samolotów. Omawialiśmy konstrukcje, ich zastosowanie i przydatność w walce. Któregoś razu Kazimierz zapytał o to, które samoloty robią na mnie szczególne wrażenie. Jak by to było dziś, pamiętam swoją odpowiedź. Są to: Focke – Wulf 190 Würger, Focke – Wulf Ta 152, Bell P-39 Airacobra, Nakajima Ki-84 Hayate i P-61 Black Widow. Głównym kryterium powstania owej „piątki” były ich oryginalne konstrukcje i walory bojowe. I nie miało znaczenia, po której stronie na nich walczono. Dziś lista uległaby poszerzeniu. Jednak najstarsza piątka trzyma się na niej nadal pewnie. A o to:
Szczegóły budowy i zastosowania bojowego wymienionych maszyn na jakie zwracałem wówczas uwagę przy dokonanym wyborze:
Bell P-39 Kształt samolotu zwrócił moją uwagę. Zastosowane w nim rozwiązania konstrukcyjne są wielce oryginalne. W myśliwcu silnik umieszczono środkowej części kadłuba, co zoptymalizowało środek ciężkości maszyny i umożliwiło osadzenie w uwolnionej części przedniej kadłuba armaty kalibru 37 mm. Drzwiczki – jak w pojeździe kołowym – prowadzące do kabiny pilota. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego rozwiązania. Moje zaciekawienie wzrosło wobec zastosowania bojowego samolotu. Airacobra nie przyjęła się w jednych rękach (piloci alianccy), zaś w drugich (piloci radzieccy) ukazała pełny wachlarz swoich-odkrytych przez nich – możliwości, przyczyniając się do wykreowania prawdziwych asów lotnictwa myśliwskiego.
Nakajima Ki – 84 Hayate . Po raz kolejny uwydatnił się mój podziw dla konstrukcji, które zasilały silniki gwiazdowe. Piękna linia, zwrotność i parametry, które czyniły z tego wspaniałego samolotu narzędzie umożliwiające osiąganie przewagi w starciach z najlepszymi – wówczas – myśliwcami.
Northrop P-61 Black Widow I tu znowu silnik gwiazdowy tym razem w liczbie dwóch. Termin myśliwiec bardzo mnie wówczas zaintrygował, bowiem samolot jest gigantyczny, tak po amerykańsku ogromny. Rozmiarami mógł swobodnie konkurować ze średnimi bombowcami operującymi w tym czasie. Zdziwienie nieco opada przy zapoznaniu się z inną amerykańską konstrukcją, samolotem: P-47 Thunderbolt. „Czarna Wdowa” to nocny myśliwiec o oryginalnej konstrukcji i intrygującym malowaniu maskującym (błyszczący czarny).
Focke – Wulf Fw 190 Würger (Dzierzba) .Myśliwiec napędzał również silnik gwiazdowy, co determinowało w znacznym stopniu kształt kadłuba. Zwarta forma i stosunkowo niewielkie rozmiary maszyny mogą mylić nieobeznanego w historii tego samolotu co do jego możliwości. Konstrukcja Fw 190 okazała się podstawą do licznych modyfikacji. Powstały więc między innymi wersje: myśliwsko – szturmowa, bombowa, przeciwpancerna, a nawet torpedowa, Ta wymienianka nie wyczerpuje wszystkich zastosowań SAMOLOTU MYŚLIWSKIEGO (!) – bo do takiego celu był on pierwotnie zaprojektowany. Dziś używając współczesnego żargonu, Focke – Wulf 190 okazał się być „wdzięczną” platformą do przenoszenia i stosowania rozmaitego uzbrojenia. Mnie wówczas interesowało głównie jego zastosowanie myśliwskie. Niejako przy okazji, zwróciłem również uwagę na Kurta Tanka wybitnego konstruktora i pilota, który został uhonorowany w nazwie kolejnej konstrukcji, która – z desek kreślarskich jego biura konstrukcyjnego, po zmaterializowaniu – wzbiła się w powietrze.
Focke – Wulf Ta 152 to elegancka w formie maszyna. Za tą konstrukcją stał również Kurt Tank, człowiek z wizją i praktyk, który za sterami wysokościowej wersji Ta 152 ścigany- podczas jednego z lotów testowych – przez najlepsze wówczas myśliwce alianckie, pokazał niepospolite możliwości drzemiące w swojej konstrukcji umykając im sprzed nosa z niezwykłą swobodą. Prędkość rzędu 750 km/godz. -dla maszyny napędzanej silnikiem tłokowym – robiła wrażenie. Pułap sięgający prawie 15 000 m to czyniło z Focke – Wulfa Ta 152 maszynę niezwykłą. Do tego należało zaliczyć wzbudzające szacunek uzbrojenie artyleryjskie.
Tak prezentowały się moje ówczesne fascynacje.
Przez lata nasza przyjaźń nabierała szerszego wymiaru. Z biegiem czasu stałem się przyjacielem domu. W dowód sympatii i pamięci obdarowywaliśmy się prezentami. Tym sposobem zostałem szczęśliwym posiadaczem dwóch Focke – Wulfów. Modele wykonane od podstaw rękami Kazimierza Sławińskiego miały tym większą wartość, że były jednostkowe. Za podstawowy materiał użyty do ich budowy służyło dobrze wysezonowane drewno. Nie było o nie łatwo. Byłem jednym z dostarczycieli surowca (od fragmentów starych mebli po nie wykorzystane drewno do lutnictwa). Oryginalność modelarstwa lotniczego Kazimierza zasadzała się na jego autorskich aspektach podchodzenia do materii modelarstwa. Jednym z nich była skala w jakiej powstawały konstrukcje samolotów. „1 : 40” – w świecie modelarstwa – zaznaczam, że nie jestem ekspertem – nie spotkałem się z takim pomniejszaniem oryginału do celów uzyskania zredukowanej formy. To pociągało za sobą trudności w pozyskaniu dobrych rysunków służących za podstawę do wykonania modelu. Mimo ówczesnych kurtyn i zapór do Polski docierały maszyny IBM i kopiarki (kserografy) z funkcją skalowania. Miałem dostęp do tych cudeniek. Dzięki temu rysunki techniczne samolotów można było sprowadzić do … skali 1 : 40. A nie było to łatwe. Przy okazji byłem zmuszony zapoznać się z meandrami optyki i niedoskonałościami materiału wyjściowego to jest rysunków technicznych. Żeby mi ułatwić zadanie twórca Kazimierz przygotowywał wzorniki wymiarów maszyny w żądanej skali. Były to przymiary długości i szerokości samolotu sporządzone dla skali 1 : 40. Pozyskiwane rysunki techniczne wzbudzały początkowo – u takiego laika technicznego jak ja – prawie nabożny szacunek. Nie wszystko złoto co się świeci. Z czasem, zagościła u mnie nieufność. Dokładność owych rysunków wzbudzała moje wątpliwości, szczególnie wtedy kiedy uchwycenie wymiaru długości maszyny właściwego dla żądanej skali nie pokrywało się z rozpiętością skrzydeł (co wydawało się oczywiste) – lub odwrotnie. Działo się to poza zniekształceniem optycznym kopiarki (w tym przypadku wysokiej klasy). Pamiętam, że Kazimierz Sławiński doceniał poziom wykonawstwa rysunków technicznych sporządzonych przez radzieckich kreślarzy. Osobną, jeśli nie najważniejszą kwestią modelarstwa mojego przyjaciela była barwa. Przywiązywał do niej – jako malarz – kapitalną wagę. W tym celu stworzył wzorniki kolorów uwzględniających skład niezbędny dla uzyskania odpowiedniej barwy zgodnej z realiami historycznymi. To był kapitalny walor jego modelarstwa. Zapał modelarski stygł nieco w odniesieniu do niektórych detali wykończenia samolotu, takich jak rurka Pitota, anteny, lufy armat i karabinów maszynowych. Dla niego liczyła się przede wszystkim bryła i malowanie. Na swoje modelarskie dzieła patrzył okiem artysty plastyka.
Któregoś razu Kazimierz zaproponował mi doposażenie posiadanych przeze mnie modeli. Stwierdził przy tym mimochodem, że zrozumiał aluzję, która jego zdaniem wynikała z rozmowy o zastosowaniu rurki Pitota w lotnictwie. Zacząłem od Focke – Wulfów (Fw 190 i Fw Ta 152). Na modernizację czekałem cierpliwie nie pospieszając realizacji obietnicy, tym bardziej iż trwał proces budowy kolejnego modelu samolotu. Potem nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia. Miałem świadomość, że nic już nie wyjdzie spod ręki Kazimierza. Podczas moich odwiedzin u chorego, nie poruszałem tematu zabrania owych myśliwców, wiedząc jak moja decyzja może zostać odebrana. Wiedziałem o decyzji Kazimierza Sławińskiego co do dalszych losów jego kolekcji. Miała ona zostać przekazana placówce muzealnej. Kazimierz Sławiński zmarł we wrześniu 2015 roku. Zbliża się 10 rocznica Jego śmierci. Mimo moich próśb kierowanych do muzealników co do mojej obecności w czasie odbioru kolekcji dyktowanych jedynie zamiarem odebrania samolotów stanowiących moją własność, przeprowadzka zbioru została dokonana w taki sposób, że dwa moje Focke – Wulfy wylądowały w magazynie placówki muzealnej.
Operacja „DOM” polegająca na ich odzyskaniu trwała ponad rok, mimo iż znajomość z muzealnikami datowała się od lat osiemdziesiątych XX wieku. Impulsem do napisania tego wspomnienia stał się -odkryty niedawno – dokument potwierdzenia odbioru w dniu 26 września 2016 r. dwóch modeli drewnianych samolotów wojskowych. Dokument, o którym starałem się zapomnieć, bo miejsce jego przypadkowego odnalezienia było mocno nieoczywiste.
Zjeść z kimś beczkę soli, to za mało by go poznać.