Poznań od dawna boczy się na rzekę. Rzeka to woda. Co z tego, że słodka. W stołecznym mieście Poznaniu smak soli robi jednak różnicę. Od lat przyjeżdżając na zebrania naszego Stowarzyszenia pozostawiam pojazd w zasypanym starym korycie Warty. Nie ma od lat mostu Chwaliszewskiego. Po biegu rzeki pozostało przegłębienie i krzyż chwaliszewski, który stoi od strony wschodniej miasta na prawym brzegu pierwotnego szlaku Warty. Do tej pory pamiętam mieszane uczucia, które towarzyszyły mi przy przekraczaniu mostu, który wykonany był wprawdzie z żelaza, ale chodniki i trakt kołowy zrobiono z drewna. Ruchome klepki i widoczny w dole nurt rzeki podnosiły napięcie, które podczas każdorazowego przechodu przez most mieszało obawy z ciekawością.
POZNAŃ miastem marynistów
Brak wizji zagospodarowania daru rzeki dla miasta stoi w kontrze do faktu iż Poznań był i znowu staje się znaczącym ośrodkiem zainteresowania morzem i historią statków oraz okrętów działających na morzach i oceanach. Pojawiają się różnej jakości prace autorów rodem z UAM. Może kiedyś zdobędę się na ich ocenę. Póki co, czekam z niecierpliwością na książkę, która może stać się wydarzeniem nie tylko w środowisku miłośników marynistyki. Pod koniec roku 2016 pojawiła się książka, która świadczy o odwadze i rozległej wiedzy autora.
Marek Daroszewski: „Kriegsmarine 1935- 1945” Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2016
Przeprowadzka pokaźnego księgozbioru przyniosła bolesne straty mimo podjęcia wystarczających jak mi się wtedy wydawało środków ostrożności i logistycznych. Do tej pory nie mogę znaleźć trzonu zbioru książek Jerzego Pertka z jego między innymi:
nie zapominając o pierwszym wydaniu „Wielkich dni małej floty”. Udało się uchronić jedynie drugie wydanie książki, ponieważ ze względu na dedykację znajdowała się w innym kartonie. Jerzy Pertek stworzył pokolenie pertkowców, do których na pewno zalicza się autor książki o Kriegsmarine.
O KSIĄŻCE:
KSIĄŻKA popularnonaukowa
Pisać książkę popularnonaukową jest pewnie na równi trudno z tworzeniem książek dla dzieci. Oba te gatunki kierowane są do czytelnika jeszcze mało obytego z materią, z którą przyszło jemu się zetknąć. Ów „brak obycia”, nie jest żadną miarą jakąkolwiek ujmą. Zawsze bowiem znajdzie się ktoś, kto czyta pracę z dziedziny, o której nie miał wcześniej pojęcia. Na czym więc polega trudność? W uproszczeniu: na szczerości, rzetelności i jasności przekazu. W przypadku książek dla dzieci: one intuicyjnie wyczuwają fałsz. W przypadku czytelników literatury popularnonaukowej: admirują oni jasność wywodu rzeczy trudnych w sposób co najmniej strawny dla ich receptorów odbioru. Marek Daroszewski – podejmując się zadania upowszechnienia pasji, którą bez wątpienia zaszczepił w nim (jak już pewnie wspomniałem) niezapomniany Jerzy Pertek – miał świadomość rozmiarów cienia jaki rzucał autorytet mistrza na to przedsięwzięcie pisarskie. Autor „Kriegsmarine 1935 – 1945” znalazł jednak własną drogę, którą śmiało podążył i tym posunięciem chyba wygrał. Od dawna nie czytałem – a czytam głównie w nocy – książki, która mnie nie usypiała. Miałem w związku z tym ambiwalentne odczucia. Z jednej strony dzień witałem niewyspany, a z drugiej zaś pamiętałem przyjemne chwile obcowania z ciekawą pracą. Opisanie gęstego od wydarzeń okresu istnienia Kriegsmarine i świata w tym czasie jest już nie lada sztuką. Ja ze swoim szczególarstwem i denerwującym trwaniem pamięci tak bym nie potrafił syntetycznie ująć tematu.
GORĄCE wskazówki do II Wydania
Wzmiankowane przeze mnie wymogi jakim sprostać musi literatura popularnonaukowa skłaniają mnie do przekazania garstki skromnych uwag jakie nasunęły mi się po lekturze pracy o najnowocześniejszej flocie swego czasu. Podkreślam to jeszcze raz. Autor podjął się jednego z najtrudniejszych zadań. Operacja: książka popularnonaukowa musi ze względu na adresata – często laika – być do bólu jasna.
A oto i one:
OKŁADKA czyli przedobrzenie
Nie ma piękniejszego widoku okrętu liniowego jak nadpływający od dziobu pancernik. Oddaje on potęgę konstrukcji i jej majestat morski. Okładkę Kriegsmarine 1935 – 1945 zdobi takie przedstawienie „Bismarcka”. Nie jest to oryginalny obraz ani rysunek, ale przeobrażone elektronicznie zdjęcie z epoki okrętu liniowego „Bismarck”. Autor okładki jednak przedobrzył. Na topie masztu głównego pojawiła się doklejona cyfrowo bandera Kriegsmarine. Nie widać jej wyraźnie, więc dzięki temu nie mamy pewności czy przez projektanta została użyta bandera właściwa chociaż co do wzoru. Znaczy to tyle, czy to bandera wzoru obowiązującego w latach 1935 – 1937 czy też wzoru z lat 1938 – 1945. O proporcjach nie wspomnę. Nie to w tym jest jednak najistotniejsze, ponieważ jakość druku ilustracji okładkowej nie pozwala na jednoznaczną ocenę. I teraz ostatnie nie. Nie jestem wprawdzie fachowcem z tej dziedziny, ale jedynie skromnym miłośnikiem marynistyki, który to i owo jeszcze pamięta z czasów dzieciństwa i związanej z nim jednej z fascynacji jaką były okręty liniowe. Wydaje mi się, że jeśli już, to bandera winna być umieszczona na gaflu masztu głównego. Chodzi mi też po głowie, że na topie masztu głównego mógłby co najwyżej łopotać znak dowódcy okrętu. W moim przypuszczeniu upewnił mnie mój kolega znakomity w marynistycznej materii. Jeśli autora okładki ponosi wyobraźnia, to radzić wypada szersze otwarcie kingstonów kreatywności i rozwijanie się w twórczości rodem z RMN(Royal Manticoran Navy) Webera, co nie jest bynajmniej żadną ujmą. To tylko inna dziedzina materii słowa pisanego. Po co więc taka radosna twórczość i to w przypadku literatury popularnonaukowej, za sprawą której rodzą się prawdziwe pasje i powstają tak interesujące prace jak „Kriegsmarine 1935 -1945” pióra Marka Daroszewskiego. Niepotrzebny był ten okładkowy zgrzyt estetyczno – historyczny.
UWAGI końcowe
Nie do końca rozumiem politykę Wydawnictwa Poznańskiego (jak zresztą wielu innych). Książki powinno wydawać się porządnie. Książka nie może równać do losu gazety albo jętki jednodniówki. Żeby nie być gołosłownym i odbiegającym od obecnej tematyki. Ocalałe z przeprowadzki II wydanie „Wielkich dni małej floty” Wydawnictwa Poznańskiego (Poznań 1967) z dedykacją z dnia 24 czerwca 1967 roku ma się nadal dobrze, mimo wielokrotnego „używania”. Nie mam złudzeń co do kondycji egzemplarzy „Kriegsmarine 1935 – 1945 za lat dziesięć. O pięćdziesięciu nie ośmielam się myśleć. Interesując się tym zagadnieniem sądzę w sposób nie gołosłowny, że twarda okładka to zaledwie kilkuprocentowy koszt dodatkowy. Wydawca nie stara się zrozumieć, że czytelnik, który nie gustuje w literaturze „słodko i miękko” skracającej czas podróży w pociągu, tramwaju, autobusie’ na pewno poczuje się doceniony biorąc do ręki popularnonaukową pracę wydaną w sposób nie do bólu jednorazowy. To nie jest produkt rodem z utworów przeznaczonych do druku w standardzie: paperback i pocket – book. Tak został jednak wydany. Nie siedzę w jądrze rynku wydawców. Moje obserwacje pozwalają na wysnucie wielu wniosków, z których wypływają dalsze konkluzje pobudzające do zadziwiających mnie samego REFLEKSJI. Dlaczego o tym piszę? Na stronie Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy pisałem w listopadzie 2015 roku o Marynarce Wojennej Cesarstwa Japonii w wojnie na Pacyfiku pióra Mark’a E Stille (https://bronibarwa.org.pl/rekomendacja-marynarka-wojenna-cesarstwa-japonii-w-wojnie-na-pacyfiku-mark-e-stille/) wydanej również przez Wydawnictwo Poznańskie. Szata edytorska tej pracy podnosiła wartość logo Wydawnictwa Poznańskiego, potwierdzając prestiż Oficyny budowany na solidności oferty i jej wykonania. Sprowadzenie jakości wydania pracy popularnonaukowej traktującej o Kriegsmarine, marynarce wojennej sprzymierzonej w II Wojnie Światowej z Japończykami – czyli tematyce pokrewnej – do poziomu paperbacku jest tym bardziej trudne do zrozumienia. Współczesny czytelnik nie jest tym samym odbiorcą wiedzy co wygłodniały książek pożeracz faktów sprzed kilkudziesięciu lat. On jest już wymagający. Sprawiło to obcowanie z elektronicznymi mediami i powszechna dostępność bardzo, ale to bardzo popularnych opracowań, dla przykładu rodem z OSPREY Publishing, którym wiele można zarzucić, ale nie poziomu edytorskiego niejednokrotnie przewyższającego w oczywisty sposób ich warstwę merytoryczną. Niewyraźne zdjęcia, miękka okładka i ratujące rzecz edytorsko, mapy Mariusza Mameta, a przede wszystkim dobry, syntetyczny przekaz współczesny Marka Daroszewskiego składają się na tę pracę. Rynek odbiorcy obrazków, a potem tekstu może się okazać niesprawiedliwy dla tej wartościowej publikacji. To jest tak jak ze wspaniałymi kobietami, które wobec nie posiadania pop-urody skazane bywają na ślepy los natrafienia na konesera. Kto powiedział, że świat jest sprawiedliwy ten jest wierutnym manipulatorem. Kłamca to zbyt poślednie określenie. Praca Marka Daroszewskiego zasługuje na poważne upiększenie (dla współczesnych: lifting) pod względem edytorskim. Ilu mamy na świecie koneserów rozlatujących się w rękach skryptów zawierających rzeczy wartościowe. Świat jest inny. Wydawnictwo Poznańskie wypuszczając na rynek „Kriegsmarine 1935-1945” z takim oprzyrządowaniem (w takiej szacie graficznej) zewnętrznym wytycza nowy kierunek wydawania wartościowych prac w siermiężnym przyodziewku. Należy jednak przyznać, że jej cena zachowuje umiar w łączności z jakością wydania, ponieważ poziom wydatku przy kupnie „Kriegsmarine” jest porównywalny z tym jaki trzeba ponieść za powieść kryminalną. Uwagi krytyczne wypływają jedynie z czystej życzliwości. Są one jedynie świadectwem troski o jakość „fizyczną” i estetyczną dalszych książek z historii wojen na morzu, które na pewno ukażą się za sprawą tej szacownej poznańskiej oficyny. Polecam lekturę przedmiotowej pracy.
Krzysztof Czarnecki
Oddział Poznański Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy
styczeń 2017