Warning: Undefined array key "HTTP_REFERER" in /httpdocs/wp-content/plugins/kento-post-view-counter/index.php on line 620

Krzysztof Czarnecki

50 +

(gawęda)


 

 

 

 

 

 

Jeśli prawdą jest, że pycha kroczy przed upadkiem, to w jej awangardzie ważną rolę pełni na pewno głupota, dumnie i bezrefleksyjnie wypełniając funkcję straży przedniej, ślepej na wiedzę. Głupota ma wiele twarzy. Jedną z nich jest owa niewiedza. W jaki sposób dążyć więc do odwrócenia tego stanu. Jedną ze ścieżek wyjścia z niewiedzy jest HISTORIA. Tu tylko krok do szlachetnej sztuki propagowania historii. Bada ona przeszłość w oparciu o rozmaite dane. Jednymi z nich są świadectwa. Z mikro faktów tworzy się swoista baza danych, w oparciu o którą budujemy opis dziejów i ocalamy je tym samym od zapomnienia. To tylko z pozoru jest bombastyczne. Kiedy w naszej chacie z kraja Europy Chrobry budował znaczenie i potęgę swego państwa, Thietmar z Merseburga utrwalał w kronice wiedzę o sąsiedzie na wschodzie. Zapis przetrwał i bez względu na osobiście niechętny stosunek jego autora do Słowian, ma on istotne znaczenie dla poznania historii władztwa Bolesława Chrobrego zwanego też Wielkim (to w Kronice Nestora – Powiest’i wremiennych let – tak nazywa się Bolesława Chrobrego). I my członkowie Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy powinniśmy dawać własne mikro świadectwa -. pisane – dotyczące faktów i aktywności z zakresu wiedzy o dawnych militariach. Wszakże, na pewno posiadamy ponadprzeciętną znajomość rzeczy w tej materii. Nasza daleko posunięta skromność w zakresie propagowania posiadanej WIEDZY, zawsze mnie fascynowała. Tyle się teraz dzieje z bronią i barwą w tle, a my milczymy. Nawet wtedy kiedy wewnętrznie przeciwstawiamy się uświęcaniu wątpliwości.

„50 +” ów tytuł odnosi się do jednych z bohaterów występujących w niniejszej relacji. Oznacza ni mniej ni więcej to, że najmłodszy z modeli uzbrojenia pokazanych na ilustracjach ma minimum ponad 50 lat. Ich twórcą jest mój przyjaciel Marek Żak, który jest człowiekiem rozlicznych talentów i zainteresowań. Już jako kilkunastolatek  pasjonował się historią, w tym pamięcią – odgórnie odświeżaną nieustannie w ówczesnej rzeczywistości – o II Wojnie Światowej. Fascynował nas – nastolatków – szczególnie sprzęt wojenny używany w zmaganiach militarnych. Był przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Owocem zakazanym jawiła się naonczas wiedza o arsenale III Rzeszy. Dla dzisiejszych młodocianych adeptów poznania historii uzbrojenia niemieckiego z okresu III Rzeszy, trudne do uwierzenia wydaje się to iż w PRL bardzo dbano o to by dostęp do niej był programowo utrudniony. Względy polityczne i lansowana wówczas ideologia – jak to zwykle w ustrojach politycznych o zabarwieniu starającym się systemowo unifikować myślenie ogółu społeczeństwa – usiłowały kształtować, a nawet wyznaczać jedynie słuszny bieg ścieżek poznania. Dociekliwość młodości rodziła jednak pytania. Skoro wtłaczano nam do głów wiedzę, z której wynikało, że radziecki sprzęt wojenny był najlepszy, to dlaczego wojna z III Rzeszą trwała tak długo. Może więc wojska Wermachtu dysponowały równie dobrym uzbrojeniem. To się samo nasuwało. Stąd też, jak w przypadku każdego owocu zakazanego, młodzi pasjonaci militariów i zgłębiania historii o nich, dokonywali naprawdę wielkich starań by pozyskać choćby podstawową wiedzę w tej materii. Drogi do niej były niejednokrotnie bardzo kręte i rozliczne: krewni z Ameryki (jak się wtedy mówiło), zagraniczne delegacje, turystyka prl-owska, prywatny import, zwyczajny przemyt. Dalej: znajomości, sklepy komisowe, to tylko niektóre strumienie zasilające: pasjonatów zza żelaznej kurtyny w wiedzę i modele uzbrojenia. Działał więc rozbudowany oddolnie alternatywny rynek. Rodzimą, oficjalną ofertę rynkową majoryzowała Centralna Składnica Harcerska, która poprzez własną sieć sklepów starała się na swój sposób i w obrębie wytyczonych przez władzę ram, zaopatrywać rzeszę modelarzy w stosowne materiały. Były wśród nich modele do składania pochodzące z „demoludów”. Tak potocznie mówiło się wówczas o krajach pozostających pod dominacją ZSRR. W dostawach przeważały miniatury konstrukcji produkowanych w bloku wschodnim. Z czasem do sklepów składnicy harcerskiej „rzucano” (tak się wtedy mówiło) towary z importu z zachodu, w tym sprowadzane naprawdę z zachodu. Pojawiały się modele samolotów produkowanych przez wyspecjalizowane firmy takie jak „Matchbox”, „Revell” a czasem „Italeri”. Dominowała skala 1:72, choć jeśli mnie pamięć nie zawodzi, występowały jednostkowo modele w skali 1:48. Moim pierwszym modelem do sklejania – jak się wówczas mówiło – był samolot Westland Lysander. Potem konkursowo uszkodziłem – zastosowaniem niewłaściwego kleju – model samolotu Hawker Tempest. Cieszyłem się jakością pracy nad maszynami: Grumman Hellcat i F4U-4 Corsair. Byłem też dumny z Ławoczkina La 7, firmy modelarskiej nie pamiętam. Duma jest stanem względnym. Porównanie jakości wykonania moich modeli z produkcjami kolegów nieco ostudziło moje poglądy na temat poziomu własnego warsztatu. Brakowało nam modeli drugiej strony konfliktu wojennego, czyli samolotów: takich między innymi marek jak Focke Wulf,(w tym mój ulubiony FW-190 z krótkim nosem), Messerschmitt- specjalnie wersje 109, Nakajima (w tym Hayate), Mitsubishi. Macchi. Pierwszy prywatny import Me – 109 E był dla mnie katastrofą. Sprowadziłem go za duże relatywnie pieniądze. Model był w miarę wierny temu co naprawdę latało po niebie w czasie wojny, ale poprawność historyczna? (polityczna bardziej) wykastrowała go z oznaczeń samolotu: swastyk. Kalkomania była kompletna w zakresie barwy i znaków. Pieczołowicie wydziurkowano z niej swastyki. Modelarzem byłem z doskoku. Nie potrafiłem więc, malowania z wolnej ręki swastyki na samolocie na akceptowalnym poziomie. Na tapecie mikrych osiągnięć miałem i wykonałem na podstawie rysunków, zdjęć i całkiem dobrych planów, model pancernika Nelson. Udał mi się i był naprawdę okazały. O wyborze pancernika zadecydowała nietypowa konstrukcja i układ wież artylerii głównej okrętu. Z mojego warsztatu wyszedł też model czołgu Churchill Crocodille z zainstalowanym miotaczem płomieni mojej konstrukcji. Stop, przestaję się przechwalać dawnymi dokonaniami modelarskimi powstałymi na miarę swoich skromnych możliwości. Marek Żak był w tej dziedzinie zaawansowany – lata świetlne – dalej. Poznaliśmy się w okolicznościach związanych ze Spisem Powszechnym Ludności. Przypadek zrządził, że chodziliśmy do tego samego renomowanego (jak się wtedy mówiło) liceum ogólnokształcącego i nic o sobie nie wiedzieliśmy. Mimo iż młodzieży płci męskiej było w nim niewiele, albowiem stanowiliśmy dopiero drugi zasiew koedukacji w tym mateczniku żeńskiego pierwiastka. Żeński pierwiastek był zaiste piękny. Nie pamiętam, kto mnie z władz Liceum, programowo nie zaangażowanego ideowo ucznia, wmanewrował w funkcję pomocnika rachmistrza spisowego. Pewnie była to jedna z nauczycielek, które nie akceptowały mojej empirycznie mało zrozumiałej dla nich postawy męskiego pierwiastka w tym żeńskim mateczniku. O akceptowalności tego faktu nie wspomnę. Koniec końców, któregoś dnia spisowego, było to jakoś pod wieczór zimowy, jeśli dobrze pamiętam, trafiliśmy do mieszkania, którego atmosfera obudziła mnie z letargu uśpionego poprzednimi bezkolorowymi działaniami. Usłyszałem muzykę Jimi Hendrix’a dochodzącą z sąsiedniego pokoju. Purple Haze, to chyba wydobywało się z głośników, wybrzmiewając odkrywczo. Właścicielka mieszkania, przemiła kulturalna gospodyni, na moje pytanie o to kto to słucha Hendrix’a, przyprowadziła syna. I tak poznaliśmy się z Markiem. Jedną z jego ówczesnych pasji było zgłębianie wiedzy o arsenale wojennym Rzeszy Wielkoniemieckiej. Nastolatek i zakazany owoc, jakim była wiedza o sprzęcie wroga – to naturalna mieszanka, która działała stymulująco na aktywność poznawczą. Wszelkie zakazy działają zazwyczaj przeciwskutecznie. Poszerzając więc bazę źródłową, o której wspominałem już wcześniej, materiałem poznawczym były też publikacje z czasów wojny, które ocalały jakimś trafem z pożogi wojennej. Lakoniczne dane pozyskiwane z oficjalnej literatury dostępnej w PRL. No i to co ukazywało się na zachodzie. Tu utrudnienia obejmowały nie tylko szczelne granice państwa uczulonego ideologicznie na wszelkie powiewy z kierunku: WEST, ale i dostęp do wiedzy stamtąd, ograniczały kwestie finansowe. Marek postanowił własnoręcznie zbudować sobie miniaturowy arsenał złożony z konstrukcji niemieckich, które go szczególnie zainteresowały. Jako, że wychowany w systemie metrycznym, założył, że przyjmie i zaadaptuje swój warsztat do wykonania sprzętu w skali 1:100. Potrzebne były więc plany i szczegóły dotyczące barwy, specjalnie w materii znaków. Szczególnie pozyskiwane były te z zagranicznych zakupów modeli do sklejania – tych niedostępnych na naszym rynku. Kopiowano z nich instrukcje do składania i kalkomanie. Zestawy odsprzedawano celem pozyskania środków na dalsze zakupy kolejnych modeli. Ot takie środki obrotowe licealisty. Interesującym źródłem cennych materiałów dokumentacyjnych były -zaprzyjaźnione – komisy udostępniające zaufanym klientom: „na chwilę”, instrukcje montażu oddanych w komis modeli. Kopiowano je w miejscach nieoczywistych. Nie było wówczas punktów usług kopiowania. Piszę z pamięci. Nie daję więc rękojmi co do wymienienia wszystkich ścieżek tworzenia optymalnej dokumentacji modelarskiej – zazwyczaj niemetrycznej. Następnym krokiem w procesie przygotowawczym, było przeskalowanie zgromadzonych rysunków do standardu 1:100. Materiał konstrukcyjny wybrano ze względu na dostępność. Były to: karton, papier, masa papierowa, paper mache (?). O farbach mogę tylko tyle napisać, że w Składnicy Harcerskiej przy ulicy 27 Grudnia w Poznaniu pojawiały się puszeczki firm Humbrol i nieczęsto Revell w bardzo szczupłej ofercie „kolorystycznej”. Trzeba było więc wykazywać się inwencją i korzystać z komponentów oferowanych przez Przedsiębiorstwo Handlu Chemikaliami „CHEMIA” w Poznaniu. Reszta jest niezapisaną listą receptur łączenia barwników dla uzyskania optymalnego koloru w palecie niemieckich barw wojennych. Dla odpoczynku od nadmiaru konstrukcyjnych faktów, przytoczę zdarzenie, którego byłem naocznym świadkiem. Arsenał Marka Żaka stacjonował w jego pokoju, na okazałej półce nad kaloryferem. Ze względu na mikre -wynikające ze skali – rozmiary nie zajmował całej powierzchni półki. Na jej końcu, żeby nie było, najbliższym widokowi z okna znajdowała się przestrzeń wolna. To właśnie ją upatrzyła sobie kotka. Nie zapomnę tego widoku. Zgrabna kocica jednym skokiem znalazła się na niewielkiej wolnej przestrzeni owej półki. Ostrożnie spojrzała na swojego karmiciela i … rozpoczęła marsz ku upragnionemu legowisku. Jej stąpanie wśród stacjonujących tam modeli było majstersztykiem kociej gracji. Niczego nie trąciła- to dla tych, którzy nie znają kotów. Kiedy – nie spuszczając z oka właściciela pokoju – dotarła wreszcie do upragnionej wolnej przestrzeni, opadła z wyraźną ulgą na półkę. Rzuciła jeszcze okiem na rozpościerający się za oknem interesujący widok dachów i zasnęła. Z poczuciem dobrze wykonanej operacji, jak mniemam. Arsenał, o którym piszę nie doczekał by się pewnie ujawnienia, gdyby nie nasze spotkanie po latach. Istnieją takie relacje między ludźmi, które nie wymagają codziennych kontaktów. My widujemy się … co jakiś … czas. Nie zmienia to istnienia wysokiego poziomu iskrzenia występującego w naszych relacjach polemicznych na rozmaite zagadnienia zajmujące nas od dziesięcioleci i co najważniejsze trzyma nas stosunek do muzyki pozostający na niezmienionym poziomie żywości. Przy okazji muzycznej, w tym prezentacji jego nowej gitary CUSTOM (tu spieszę z dojaśnieniem: w kolekcji mojego przyjaciela jest sporo gitar „sign” renomowanej firmy. Przy okazji śmieszą mnie opowieści zawodowych gitarzystów z rodzimego rynku o ich stanie – dumnym – posiadania instrumentów). On jednak podążając własną drogą tworzy dla swoich potrzeb oryginalne instrumenty. Korzystając z okazji i coraz to aktualniejszego repertuaru pasjonata gitary (zestaw Marshall’a był w tym niezwykle pomocny), nie zaprzepaściliśmy szansy poruszenia i innych wspólnych nam zainteresowań. W tym oczywiście sztuki modelarskiej sprzed lat. Z górą 50. Stąd narodziła się potrzeba podzielenia się tą pisaną z głowy wiedzą, z miłośnikami broni i barwy, którym nieobojętna jest sztuka odtwarzania – może precyzyjniej- w niektórych przypadkach tworzenia odwzorowań – modeli. Niepostrzeżenie zamienia się to w rzemiosło (jeśli nie sztukę) czasem najwyższej próby. Nie jestem Annie Leibovitz od przedstawień modeli czołgów i samolotów. Prezentowane przeze mnie samoloty i czołgi wykonane w skali 1:100 przez Marka Żaka, to tylko część jego kolekcji. Dają one, jak mniemam, wyobrażenie, co można wyzyskać z papierowej materii dla odwzorowania kształtu oryginału pomniejszonego stukrotnie. Będąc nastolatkiem!. To jest autorska droga. Firmy (profesjonalne) nie podjęły się dotąd – o ile mnie wiedza nie zawodzi – wykonania kartonowych modeli w tej skali. Mój kolejny podziw budzi stan zachowania czołgów, samolotów, pojazdów wojskowych i dział. Najmłodsze obiekty kolekcji liczą sobie, co jeszcze raz powtórzę: ponad pół wieku. Jak już wspomniałem na wstępie, to gawęda o broni i barwie.

Krzysztof Czarnecki

Oddział Poznański

Stowarzyszenia Miłośników

Dawnej Broni i Barwy

Poznań, lipiec 2023 r.

P.S.

Podczas pisania powyższego tekstu niejednokrotnie powracałem pamięcią do czasów PRL. Przypomniała mi się więc anegdota opowiedziana przez jednego z modelarzy. W latach osiemdziesiątych po studiach, nasz bohater znalazł się na kilkutygodniowym obozie wojskowym. Czas wolny wykorzystywał na składanie modelu samolotu Mig – 23 – Flogger. Któregoś dnia po powrocie z zajęć stwierdził brak instrukcji składania, z krótkim opisem danych samolotu. Jak wspominał, jeszcze dobrze nie przyszedł do siebie po przykrym odkryciu, a już został w trybie pilnym wezwany przed oblicze dowódcy. Podczas rozmowy musiał kilka razy zapanować nad sobą. To co przekazywał mu dowódca byłoby może i zabawne, gdyby nie to że mówione było na poważnie i na terenie wojskowym. Skąd macie te plany i dane. To tajemnica wojskowa. Wysłuchując monologu oficera przełożonego i zarzutów płynących pod swoim adresem, ochłonął na tyle by sobie przypomnieć gdzie zostawił tę instrukcję. Ten, kto dostarczył ją dowódcy nie widział pudła z częściami i fragmentów modelu samolotu już złożonych. Wyjaśnił więc sprawę i odsunął od siebie widmo oskarżenia o szpiegostwo. Dowódca, kiedy zobaczył model uspokoił się na tyle, by w końcu przyznać, że to co w Ludowym Wojsku Polskim było tajemnicą wojskową, na zachodzie mogło wchodzić w skład zabawki.

GALERIA

356 Total Views 1 Views Today
Partnerzy

karta_logo_MNK_B

mwp

muzuem_lodz

wmwpozn

MuzeumWroclaw

logo Muz. Lub.-1

silkfencing